Pierwsze koszenie po wakacjach z jednej strony bywa kontrowersyjne, no bo jak wybrać moment, w którym tę pierwszą, wiosenną trawę należy skosić, będąc tak bardzo szczęśliwym na jej widok po długich, zimowych miesiącach, z drugiej jest zwykle łatwiejsze, niż późniejsze koszenia… a może tak mi się tylko wydaje?
No bo w końcu wszystko zależy od tego, jak bardzo i, jak szybko temperatury pójdą w górę, jak obfite będą opady, czy jak długie okresy bez deszczu. Czasem nie nadążam z koszeniem, a czasem nie wyciągam kosiarki całymi tygodniami, ubolewając nad schnącą roślinnością, trzaskającą pod moimi stopami.
W tym roku zrobiłam to odrobinę wcześniej, niż rok temu. Popadało, wszystko, co zielone poszło w górę, a nasz naturalistyczny ogród zaczął przypominać „chwastogród”, ponieważ nic nie rośnie z taką determinacją i szybkością, jak chwast pospolity.
Wydawało mi się, że pójdzie gładko... „Mulczowanie” ustawione, ja w pełnej gotowości, rękawiczki na dłoniach, co by się odcisków nie nabawić, i poszła! Jeśli ktoś z czytających te słowa, miałby pokusę, by zapytać:
- Co cię kręci w tym koszeniu?
albo:
- Dlaczego robisz to ty, a nie Tomek, czy któreś z dzieci, do cholery?!?
odpowiem:
- Odkryłam tę nową pasję rok temu, po burzliwej dyskusji z Tomkiem na temat podziału ról i obowiązków przydomowych. On się wściekał, że dzieciaki za mało pomagają mu przy robotach na zewnątrz domu, ja, że wewnątrz. On dowodził, że pomidory i inne możliwe do spożycia dary ziemi, wymagają więcej naszej uwagi, niż podłogi i inne wewnątrzdomowe przestrzenie, ja, dowodziłam, że gucio prawda. I tak „rozmawialiśmy” sobie przez chwilę, dochodząc ostatecznie do wniosku, że moglibyśmy spróbować czasem jakiejś aktywności przypisanej według nieistniejącego, lecz działającego całkiem nieźle klucza, do jednego z nas, na zasadzie zamiany ról.
Zamiana ról wyszła tak sobie, ale ja postanowiłam „pokazać mu” i skosić całą działkę.
- Mówisz, że to takie trudne zadanie? To ja ci pokażę, jak świetnie sobie z nim poradzę!
Zakasałam rękawy, poprosiłam o krótką instrukcję obsługi urządzenia i poszłaaam. Przy pierwszym uruchomieniu kosiarki, wyrwało mnie z butów. Tomek krzyczał za moimi plecami:
- Trzymaj!
a po chwili:
- Nie pchaj!
a ja powoli, krok po kroku, uczyłam się panować nad tym "potworem", oswajać go, nie szarpać i nie pozwalać, by on szarpał mną, tudzież ciągał mnie za sobą po działce.
Ogarnęłam, a ostatecznie nawet polubiłam. Sama nie wiem dlaczego... chyba tak po prostu:) Poczułam ogromną satysfakcję, kiedy skończyłam to pierwsze koszenie i myśl, że zrobiłam to całkiem sama, stała się dostatecznie dobrą motywacją, by podejść do zadania po raz kolejny, dwa tygodnie później, i następny i jeszcze jeden…
Kiepska motywacja? A czyż nie o to chodzi? Że nie należy nikomu niczego w ten sposób udowadniać? Nie powinno się? Po co mi to? A może chodzi o coś zupełnie innego?
Może chodzi o to, że kiedy uruchamiam kosiarkę i ruszam naprzeciw temu wyzwaniu, nikt mnie nie zaczepia, nie słyszę, co do mnie mówią, nie angażują mnie w inne zadania, cieszą się, że się za to wzięłam, a oni mają z bani, mam kilka godzin tylko dla siebie, z satysfakcjonującym zadaniem w realizacji, mogę się potem pochwalić, sama przed sobą, patrząc na własną twarz, oblepioną drobinkami zieleni wszelakiej, na własne stopy, jak u hobbita i powiedzieć z uśmiechem:
- Nooo dziewczyno! Szacun!
Wróciłam do domu po pierwszym, wiosennym jeszcze koszeniu. Buty zostawiłam za progiem, nikt nie chciałby widzieć ich, ani czuć ich obecności. Wcześniej otrzepałam się z kurzu i innych takich, właściwych tej sytuacji. Zdjęłam z głowy turban, który znacznie ułatwia sprawę, przyjmując nadmiar wilgoci i trzymając włosy w ryzach. Wzięłam duży łyk wody i udałam się do łazienki.
Kiedy tam weszłam, zamykając za sobą drzwi, uderzył mnie widok wanny nie mytej od tygodnia i równie "nieczystej" umywalki. Westchnęłam głęboko. Już miałam sięgać po mleczko do czyszczenia, wyciągać gąbkę, (Bo czemu nie? I tak jestem styrana, chwila pracy niczego nie zmieni…) gdy przyszła mi do głowy zaskakująca myśl:
- A jakby to olać zupełnie i zamiast mleczka i gąbki, nasypać do wanny lawendowej soli do kąpieli, dodać do tego tej różowej, którą dostałam od przyjaciółki, trzy miesiące temu, puścić wodę, zapalić świeczkę zapachową i podarować sobie ten czas???
Poszłam za tą myślą, zupełnie, jak za kosiarką, która przy pierwszym uruchomieniu zawsze zaskakuje mnie swoją siłą i szarpie mną lekko, nie znosząc sprzeciwu. Spędziłam pół godziny w wannie, leżąc przez chwilę w niemal całkowitym zanurzeniu, w uszach mając tylko szum lekko falującej wody, którą wprawiały w ruch moje dłonie, i patrząc na światło rzucane przez tańczący płomień.
- Nooo dziewczyno! Szacun!
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=eP5wNDeGqLk&ab_channel=MusicZoneProduction
13 maja 2024r.