Dwa lata temu, w Dniu Matki 2022, podjęliśmy decyzję, że Mama musi jechać do szpitala, mimo że ona tak bardzo tego nie chciała… Chciała żebyśmy dali jej spokój, chciała już zasnąć..., ale my nie mogliśmy jej na to pozwolić. My jeszcze nie byliśmy gotowi.
Dwa lata temu, w Dzień Matki 2022, dzięki przetoczeniu krwi, "wskrzesiliśmy" moją Mamę, co pozwoliło nam przeprowadzić jeszcze kilka „prawdziwych” rozmów. Jeszcze, choć przez chwilę, choć w części, pobyć z nią - taką jaką była.
Bliżej końca nic już nie było takie, jak wcześniej... mam wrażenie, że nic wtedy nie było już prawdą, że prawda o niej rozmyła się w bólu i cierpieniu, które odebrało nam zdolność logicznego myślenia i szansę na „prawdziwe” pożegnanie.

Niespełna rok po tych wydarzeniach, wpadłam na pomysł pisania Kawek na moim blogu. Miały one posłużyć za katalizator emocji i uczuć, z którymi nie potrafiłam się uporać, a także pomóc mi odnaleźć Mamę, którą znam i pamiętam. Mamę taką, jaką była naprawdę.

Czy mi się udało? Nie do końca. Wiele stawiających mnie do pionu myśli i spostrzeżeń, utrwaliłam w tych wpisach. Otrzymałam wiele słów wsparcia od tych, którzy moje Kawki czytali i czytają nadal. Dało mi to poczucie współodczuwania i nieco mniejszego osamotnienia w tym, przez co muszę przebrnąć sama.

Co jest i było najtrudniejsze w ciągu minionego roku? Utrzymanie systematyczności, dotrzymanie słowa danego samej sobie i faktyczne pisanie w każdym z 366 dni. Nie oszukałam siebie, ani tych, którzy mi kibicowali. Każdego dnia pisałam. Jednak nie każdego dnia byłam w stanie zakończyć Kawkę i opublikować. Dlatego nawarstwiały się zaległości, a spod moich rąk wychodziły kolejne teksty do sprawdzenia, dokończenia i wstawienia na blog. Efekt? Kończę w sierpniu 2024, nie zaś w maju 2024, jak założyłam.

Porażka? Absolutnie nie! Kilka dni temu tłumaczyłam córce, dlaczego wciąż mówię: „muszę nadrobić, dokończyć, a przede wszystkim chcę i potrzebuję”. Ona nie postrzegała tego w ten sposób. Mówiła, żebym po prostu pisała i dała sobie spokój z tym całym nadrabianiem, bo to przestanie być autentyczne. Nie mogłam się z nią zgodzić.

Aby dochować danej sobie obietnicy, prowadziłam przez cały ten czas pamiętnik, w którym, z mniejszym lub większym polotem, pisałam, co wydarzyło się w danym dniu. Kawki na każdy dzień miały swoje zalążki w postaci kilku słów w nieopublikowanym artykule, czy zapisków na kartkach, karteluszkach, których strzegłam, jak oka w głowie. Dzięki temu miałam szansę zachować autentyczność i pisząc Kawkę na dany dzień, pisać faktycznie o tym, co w danym dniu mnie spotkało, czy zainspirowało.

Czyli jednak sukces? Tak sądzę. I czuję niejaką dumę, że nie poddałam się w pół drogi, ćwierć, czy tuż przed metą. Że kawkowanie weszło mi w krew i faktycznie pomogło uporządkować sporą część myśli kotłujących się w głowie.

A wciąż są to myśli niełatwe, obarczone poczuciem zagubienia, czy winy. Zmęczone wciąż silnym i pewnym swego „dlaczego?”. Galopujące nieraz na oślep w kierunkach, w których, darząc siebie autentyczną troską, z pewnością bym się nie wybrała.

Mamo, choć wkurzałyśmy się na siebie, choć często nie miałam ochoty opowiadać Ci wszystkiego, czy też oddech od rodzinnych spraw służył mi dużo bardziej, niż babranie się w nich, spędziłyśmy razem całe mnóstwo roześmianych, rozgadanych, rozkoszujących się sobą i naszą relacją, chwil. Dziś mogę śmiało napisać, że byłaś moją przyjaciółką i dziękuję Ci za to. Czy ja byłam Twoją? Starałam się nią być, choć muszę przyznać, że w ostatnich latach przed Twoją chorobą trudniej przychodziło mi trwanie w tej relacji. Może potrzebowałam zmiany? Może coś zmieniło się już we mnie na tyle, że nasze rezonowanie wkroczyło w stan zawieszenia? Gdybyś nie odeszła, gdybyś nie zachorowała tak nagle i tak ostatecznie, na pewno byśmy to rozwikłały. A ja znalazłabym ścieżki, którymi poprowadziłabym naszą przyjaźń na nowo. Odświeżoną, o zmienionym lekko spojrzeniu, lecz wciąż pewną jednego, że łączy nas naprawdę wyjątkowa relacja.

- Rzadko mnie odwiedzasz ostatnio.
- Tutaj jest tak pięknie.
- Tutaj też… bywa. Zwłaszcza blisko natury. W lesie, w górach, nad wodą… nadal mamy piękne zachody słońca.
- Lubiłam je oglądać.
- Wiem. Ja staram się o nich pamiętać. Staram się jak najczęściej patrzeć w niebo. Szukam tam czasem ciebie.
- Wiesz, że Niebo nie jest tym, które widzisz nad głową, prawda?
- Domyślam się… ale nie rozmawiajmy o tym teraz. Nie mogę nadal pojąć, że Ty jesteś „gdzieś tam”, a my tutaj.
- Dlaczego? Przecież nieraz rozmawiałyśmy o tym. Powtarzałam ci wielokrotnie, że jestem gotowa…
- Tak. Gdybyś odeszła będąc w pełni sobą, zobaczylibyśmy prawdopodobnie strach w twoich oczach, lecz jednocześnie mielibyśmy pewność, że stało się to, na co byłaś gotowa. No i pożegnalibyśmy się…
- Nie tylko ja odeszłam nie tak, jak chciałam. Nie ma sensu boksować się z tą świadomością. To nie był mój wybór.
- Wiem, a jednocześnie wciąż nie potrafię zaakceptować. Nie miej mi za złe, proszę…
- Tu, gdzie jestem, wszystko wygląda inaczej, a ludzkie dylematy nie mają już racji bytu. Po prostu bądź…
- Tu i teraz?
- Tu i teraz. Reszta nabierze sensu kiedy przyjdzie na to czas.
- Postaram się to zaakceptować. Jak długo może trwać „godzenie się” z tym, na co nie miałam wpływu, bądź wpływu mieć nie mogłam?
- Wiesz, że to zależy od ciebie.
- Wczoraj znowu złapałam się na tym, że chciałam do Ciebie zadzwonić i o czymś ci opowiedzieć. Szybko zorientowałam się, że to niemożliwe, a jednocześnie dobiło mnie wspomnienie twoich słów: „wiesz, że tylko z tobą mogę porozmawiać”. Mamuś, one mi ciążyły, ponieważ wiedziałam, że przy odrobinie chęci, ty także mogłabyś znaleźć dla siebie różne przestrzenie, miejsca i znajomości spoza kręgu najbliższej rodziny… Mówiłaś też: „ty nigdy nie masz dla mnie czasu”, albo „ty zawsze będziesz miała coś do roboty”. Wiem, że to wynikało z poczucia osamotnienia, nieumiejętnego radzenia sobie z emocjami… i, choć zdaję sobie sprawę, że nie powinno mnie to obciążać, wciąż nie mogę pozbyć się tej „kuli u nogi”, czy „kamienia u szyi”… Żałuję, że zabrakło mi odwagi, że trochę się Ciebie bałam i nie zawsze byłam z Tobą szczera. Mam wrażenie, że im bliższa stawałam się samej sobie, tym bardziej oddalałam się od Ciebie…
- Skończyłaś?
- Tak mi się wydaje…
- Jak długo zamierzasz się tym katować?
- Dopóki nie poczuję, że jesteś bezpieczna, że jest Ci dobrze, a to, czego nie zrobiłam, jaka nie byłam, zupełnie nie ma już znaczenia. I dopóki nie zacznę wspominać cię tak po prostu, z uśmiechem, czy chwilą wzruszenia, lecz bez łańcucha skojarzeń prowadzącego niezmiennie do miejsca, w którym nie udźwignęłam kwestii ostatecznych.
- To może potrwać…
- Dlatego zamierzam pisać nadal i dopełniać przemiany, która rozpoczęła się we mnie jakieś trzy i pół roku temu.
- Nie poddawaj się, pokaż sobie... pokaż im;)
- Chcę. To już dużo, prawda?
- To dobry początek. Rób swoje i staraj się nie oglądać za siebie.

Tak. Zamierzam pracować nad sobą nieustannie, ponieważ wierzę, że ostatecznie znajdę to, czego brak stale odczuwam. Że pokocham siebie tak naprawdę, bezwarunkowo. I, że przestanę odwracać wzrok, kiedy zobaczę na zdjęciu własną twarz, a w niej Twoją… Kiedy spojrzę w lustro, zmęczona, tuż przed snem, i zobaczę Twoje znużenie… Kiedy wścieknę się na kogoś, zerknę w mijaną, lustrzaną przestrzeń i poczuję, że znowu kroczę źle obranymi ścieżkami, którymi Ty także nieraz podążałaś…

Nie chodzi o to, że nie chcę patrzeć na Ciebie, że nie wzrusza mnie fakt, jak bardzo bywam do Ciebie podobna. Chodzi o to, że tęsknię cholernie, a jeszcze bardziej nie potrafię pogodzić się z tym, jak odeszłaś i tak bardzo pragnę spotkać się z Tobą, podczas, gdy Twoje oczy patrzące na mnie z lustra dowodzą, że to dziś niemożliwe. A może już nigdy… Nie chcę dłużej rozdrapywać tej rany. Chcę by wreszcie się zagoiła i pokryła blizną, która czasem zaboli, ale przede wszystkim będzie przenosiła mnie do tych lepszych chwil, lepszych wspomnień, do całej masy dni, godzin i minut, które spędziłyśmy razem. By, zamiast łez, sprowadzała uśmiech oraz wdzięczność za czas, który dane nam było przeżywać wspólnie.

Choć nie potrafiłam powiedzieć tego, kiedy odwiedziłam Cię kilka dni po powrocie ze szpitala, po Dniu Matki 2022, i dlatego zrobiłam to wręczając Ci poduszkę, kupioną w jednym z marketów, dziś zapisane na niej słowa powtarzam nad wyraz często. Za późno? Być może. Wtedy widać ciężar wspomnień, słów i doświadczeń, będących naszym wspólnym udziałem, był zbyt duży. Dziś mówię wprost, patrząc w moje, Twoje oczy, szukające Cię w odbiciu w lustrze: „Kocham Cię Mamo”. I wierzę, że jednak… do zobaczeniaJ

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=O7DvI1QpHmc

15 maja 2024r.