Moja Babcia była mamą dwóch córek. Jedną z nich była moja mama - waleczna i dzielna, drugą Grażyna - moja niepełnosprawna ciocia. Babcia uważała, że musi nieść własny krzyż i powierzać życie swojej rodziny Bogu, dziękując za wszystko, co ma i godząc się z tym, co ją/ich spotkało. Mama chciała, aby moja Babcia oczekiwała i brała od życia więcej, a konkretnie, aby zawalczyła o Grażynę, o nią i o samą siebie.
Nie nadawały na tych samych falach, niestety. Pewnie także przez to, finał tej opowieści jest niewesoły. Moja Babcia ma obecnie dziewięćdziesiąt sześć lat i od przeszło dwóch lat mieszka w domu opieki, co w znacznym stopniu warunkuje jej stan, związany z wiekiem oraz udarem, jaki przeszła jesienią 2022. Tego samego roku, w przedsionku lata, odeszła moja Mama. Grażyna zmarła mając tyle samo lat, co jej pełnosprawna siostra, w roku 2020.
Babcia, która miała Grażynkę przy sobie od dnia narodzin, aż do chwili jej śmierci, w wieku siedemdziesięciu lat, choć nieradząca sobie już samodzielnie z codziennymi obowiązkami, nie mogła przeboleć straty. No bo jak poukładać na nowo codzienność, która okrzepła w niej, stopiła się z jej istnieniem, przez dziesiątki lat? Od młodości, aż po wiek dojrzały. Od narodzin, aż po kres... niemal.
Niestety, tuż po śmierci Grażynki okazało się, że moja Mama jest ciężko chora. Mama, która przez całe swoje dorosłe życie, szykowała się na chwilę, w której będzie musiała wziąć siostrę do siebie, zamieszkać razem z nią, co miało wywrócić do góry nogami życie jej i taty... W efekcie sprawy przybrały zgoła odmienny obrót. To moja Babcia, tuż po śmierci starszej córki, zamieszkała z młodszą, która rozpoczęła, wycieńczające jej organizm i wykańczające ją psychicznie, leczenie. A niedługo potem poszła w ślady starszej siostry...
Odwiedzam Babcię tak często, jak to możliwe, albo jak pozwala mi na to codzienność, czy moje własne myśli i nastroje. Babcia poznaje nas, ale zwykle musi się przez chwilę zastanowić, nim skojarzy, kim jesteśmy. Nie możemy już porozmawiać, jak dawniej, ani powspominać jej młodych lat. Niestety nie wszystko zapisałam i zapamiętałam... nie mogę też już o nic zapytać Mamy...
Jesienne i zimowe infekcje wciąż krzyżują mi plany, co stało się także dzisiaj, w Dniu Babci. Jednak moja Babcia nie kojarzy już zbytnio, jaki dziś jest dzień, jaki był wczoraj i, co właściwie znaczył. Chodzi bardziej o mnie i o moją potrzebę bycia tuż obok, potrzymania ją za rękę, czy usłyszenia jej śmiechu, o świadomoć, że to ona i mój Dziadek, stali się początkiem mojej/naszej historii...
Mojej Mamy już nie ma, ani dla nas, ani dla naszych dzieci. Dziś pewnie by do niej zadzwoniły, albo pojechały, w końcu zawsze powtarzała, że "nie boi się wirusów":) Była dla nich kimś niezwykle ważnym. Patrzyły na nią czystym spojrzeniem, nie obciążonym zaszłościami, rodzinnymi zgrzytami, z sercem na dłoni, jak tylko dzieci potrafią. Tęsknią bardzo. Wyczuwam ich napięcie, smutek, którym podszyte są ich myśli o tym dniu i innych okazjach, które dzieliły z moją Mamą od dnia własnych narodzin.
Nie wszystko szło po myśli, nie wszystko dobrze się działo i układało. Mama nie zgadzała się w wielu kwestiach z Babcią, a Babcia buntowała się przeciwko niej. Ale jedno jest pewne, doświadczenie bycia rodzicem osoby niepełnosprawnej, ukształtowało nie tylko moją Babcię, ale także Mamę. Ta druga, nie potrafiąc inaczej, wzięła na siebie odpowiedzialność za siostrę i rodziców, co poniekąd ją zgubiło. A tej pierwszej Grażynka przysłoniła świat na tyle, że nie rozumiała i nie potrafiła zaspokoić potrzeby bezwarunkowej miłości, jaką jej młodsza córka, przez całe życie, nosiła w sobie.
Wiem, teraz już wiem. Moja Mama powinna była zaspokoić tę potrzebę sama, nie czekać. Wówczas może moja Babcia dostrzegłaby dużo więcej, niż w istocie widziała. Ona sama też powinna była zatroszczyć się o siebie, ale kto w jej młodości mógł ją na taką uważność ukierunkować? Moja Mama dużo czytała, suchała audycji i obserwowała bacznie świat dookoła. Mimo to, przed tym światem wciąż się zamykała, nie znajdując w nim tego, czego tak rozpaczliwie pragnęło jej serce.
Ja mogę wypowiedzieć się dziś tylko za siebie. Kocham moją Babcię i zawsze ją kochałam. Oddzielałam zgrzyty między nią, a dziadkiem, czy nią, a mamą, czy nią, a rodzicami, od tego, jakie uczucia budziła we mnie. Starałam się nie skupiać na dzielących nas różnicach, chociażby w podejściu do kościoła i wiary, a skupiać na tym, co nas łączy. Babcia grała na gitarze i akordeonie, na klawiszach i była samoukiem, podobnie, jak jej ojciec, a mój pradziadek. W sumie rozumiałam jej sposób na życie, choć nie przeniosłabym go na grunt własnych wyborów i doświadczeń. Czy rozumiałam to, jaką postawę w relacji z Babcią przyjmowała moja Mama? Pewnie tak, ale czy ją akceptowałam? Raczej, albo zdecydowanie nie, o czym niejednokrotnie z nią dyskutowałam.
Oczekiwanie miłości bezwarunkowej, której brak odczuwamy, a która, w naszym odczuciu, powinna przyjść z zewnątrz, zawsze nas gubi. Podcina skrzydła, odbiera radość, przynosi rozżalenie i zgorzknienie. Jeśli nie możemy dostać tego, czego pragniemy, od tych, od których tego oczekujemy, najgorsze, co możemy zrobić, to miotać się, pielęgnować urazę, podkręcać negatywne oceny, "mścić się", czy wyładowywać. Wypominać, dowodzić, że mamy rację, obwieszczać światu dookoła, jak bardzo zostaliśmy pokrzywdzeni, dokarmiać w sobie negatywne emocje w postaci wszelakiej. Co zatem powinniśmy zrobić?
Wydaje mi się, że dziś już wiem. A Ty???
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=QnbDIgQLQwI&ab_channel=BethHart