Pomyślałam, że jak napiszę tu kilka słów o tym... o nim... to to nie przepadnie tak, jak się zwykle dzieje w przypadku postów w mediach społecznościowych. Że będę mogła do tego tekstu wracać, czy też zapraszać moich czytelników (kurcze, jak to fajnie brzmi... w sumie to mogę już tak mówić, bo wiem, skądinąd, że są tacy, którzy wyłapują wszystkie moje teksty, dzielą się nimi i refleksją na ich temat... tak ogromnie mnie to cieszy, że aż strach;)) do zapoznania się z jego treścią.
5 lutego 2025, wiedziona potrzebą napisania krótkiego wspomnienia, zawołania, czy odezwy do zmarłego Marcina, z którym wielokrotnie moje życiowe ścieżki się przecięły, napisałam na swoim koncie na facebook'u:
"Najgorsze w tym całym umieraniu jest to, że odchodzisz, a po Tobie zostaje puste miejsce, całe stosy wspomnień, przedmiotów, zapamiętanych słów i gestów, cały Ty. Tutaj Ciebie już nie ma, jesteś gdzieś tam, w miejscu, o którym nie mamy pojęcia. Ty już poznałeś prawdę, a my kręcimy się dalej w kółko i nie wiemy, jak to ugryźć. To puste miejsce na scenie, te braki dźwięków, które wydobywałeś, tą nieobecność, która dotyka tak boleśnie Twoich najbliższych. Tak nagle, tak niespodziewanie, tak jak tylko życie potrafi nas zaskakiwać :(
Zapamiętam pierwsze kroki na scenie, które stawialiśmy przy Twoim wsparciu i, jak dobrze, że byłeś jedną z towarzyszących nam wówczas osób. Czasem pochwaliłeś, a czasem skrytykowałeś, ale przede wszystkim angażowałeś się całym sobą, wyłapując piosenki, które Ci się podobały i cierpliwie grając te, które może nie za bardzo...:) A kiedy udało nam się zarejestrować wspólnie pierwszych kilka utworów, słuchałeś ich na okrągło, biegając ze słuchawkami po osiedlu, i mówiłeś, że czegoś takiego w radiu nie grają, że to naprawdę jest dobre :)
Duża była w tym Twoja zasługa, Marcinie. Tak samo, jak w nagraniach na naszą pierwszą płytę, moją i Tomka, gdzie w ciągu dosłownie kilku godzin, udało się zarejastrować wszystko, co było dla Ciebie do zagrania. Pełna "profeska" i duża przyjemność ze wspólnej pracy :)
Szkoda, że taki scenariusz napisało dla Ciebie życie i on nie musi nam się podobać... mało tego, nie podoba nam się wcale :( Ale Ty nie zmagasz się już po ludzku z codziennością i wszelkimi uciążliwościami, a radość i wolność, których teraz doświadczasz, niewątpliwie są dla nas niewyobrażalne.
Dlatego postaram sie nie płakać w najbliższy piątek (choć na to marne szanse... ). Będę, choć konsekwentnie unikam takich okazji, z różnych względów. Będę dla Agaty, Chłopaków i dla Ciebie, bo może Ty też wstąpisz? Możę popatrzysz na nas i, uśmiechając się, rzucisz kilka słów, podobnych do tych, których użyłam kiedyś w jednej ze swoich, niewyśpiewanych piosenek:
"Nie płaczcie nad moim grobem, współczujcie raczej sobie.
Ja już latam. Ja już latam..."."
A dwa dni później znalazłam się na mszy poprzedzającej jego pogrzeb oraz na tej drugiej, trudniejszej części pożegnalnej ceremonii. Nie lubię polskich pogrzebów. Tak, polskich. Podobnie, jak nie przepadam za polskimi, rodzinnymi biesiadami, o ile nie mam możliwości przemycenia w nich pierwiastka własnych oczekiwań, co do tego, jak takie spotkanie wyglądać powinno.
Analogicznie bowiem, jak tradycyjna polska biesiada, znana mi z czasów wczesnej młodości, w moim odczuciu, niewiele ma wspólnego z radosnym, swobodnym czasem z bliskimi, tak i polskie pogrzeby, według mnie, niewiele mają wspólnego z tym, jaki był człowiek, którego pochówek jest dokonywany i jak chciałby się ze swoimi bliskimi pożegnać. O ile to wydarzenie w ogóle może być znośne, to według mnie powinno być jak najbliższe temu, co lubił, do czego tęsknił, z kim spędzał czas i dzielił swoje życiowe ścieżki.
"U nas" wygląda to trochę tak, jakby życie biegło swoją drogą, a po śmierci obowiązywał jeden, wspólny algorytm. Wszyscy tak samo, o ile pogrzeb nie jest świecki, w "anielskim orszaku", z podobnymi pieśniami i analogicznym przebiegiem. I, na litość boską(!), jeśli chowamy osobę, która była przez większość swej wędróki po ziemskim padole, radosna, głośna i skora do zabawy, to nie wciskajmy jej po śmierci w buty powagi, flegmy i melancholii, tudzież nudy, nad czym w równym stopniu należałoby ubolewać.
Można, rzecz jasna, inaczej, ale okazuje się, iż jest to stosunkowo rzadki preceder ocierający się niemal o "walkę z systemem". No bo... nie każdy instrument może zagrać w kościele (nie rozumiem zupełnie... to tak jakby Istota Wszechmogąca stanęła przed orkiestrą złożoną ze wszystkich instrumentów tego świata i wskazywała swym "wszechogarniającym" palcem te, które nie mają wstępu do świątyni... sorry, ale według mnie to bzdura), nie każdy może w nim zaśpiewać (w równym stopniu mnie to zaskakuje) i nie każdemu wolno puścić muzykę, którą kochał, za którą przepadał, choćby to było jego ostatnim życzeniem (ponieważ nie każda muzyka "nadaje się" na tąże okoliczność... po raz kolejny nazwę rzecz po imieniu... bzdura!). To ostatnie, opcjonalnie, jest możliwe, byle nie w kościele, tudzież pod nim, czy też w pobliżu. Najlepiej już po wszystkim, kiedy duchowny się oddali na bezpieczną odległość, w czasie składania wieńców i odpalania zniczy:/
Wieńce... kolejna rzecz, której nie pojmuję, choć jednocześnie cieszę się z tego zwyczaju, ze względu na moją przyjaciółkę, która takowe wykonuje, prowadząc własną działalność gospodarczą, i robi to naprawdę zaje...:P Jednakże... dla kogo my to kupujemy, ja się pytam? Bo że nie dla zmarłego, to jasne. Dla kogo zatem? Dla jego najbliższych, którzy potem muszą sprzątać te szkielety z gałęzi, więdnące kwiaty, dobitnie przypominające o tym, że to koniec??? Wszystko gnije i szlus.
Z kilku wyżej wymienionych powodów, nie płakałam w kościele. Również w czasie, kiedy mówiono o Marcinie, bo nie wspomniano o prawdzie, która była mi zdecydowanie najbliższa. Ścisnęło mnie tylko na dźwięk imion jego bliskich, zwłaszcza żony, ale to nasza osobista historia. Nie płakałam także na cmentarzu, kiedy zagrano na trombce "Barkę", ponieważ miałam w głowie słowa Tomka, stojącego za moimi plecami: "Powinni zagrać coś Iron Maiden", a sama w duchu dorzuciłam: "...albo Nocnego Kochanka".
Płakałam jedynie tuląc wspomnianych wyżej bliskich, lecz tylko przez chwilę, aby jak najwięcej własnej mocy przekazać im, bezsilnym teraz zupełnie. Chociaż... tego nie wiem. Każdy przeżywa stratę na własny sposób. Każdy cierpi inaczej. Nie mamy pojęcia, czego w tym czasie potrzeba i komu:(
Oglądałam ostatnio serial o kobiecie, której mąż zginął pewnej nocy pod kołami samochodu. Nagle zniknął z życia jej i jej dzieci. Jak sobie z tym poradziła? Prócz stanów depresyjnych, które przyliczyła, można by rzec standardowo, słuchała thrash metalu w aucie, kiedy czuła, że już nie daje rady. I ta muza stawiała ją do pionu.
Słuchałam też rozmowy dwóch znanych, polskich aktorów, którzy przyjaźnią się od lat. Jednemu wkrótce stuknie sześdziesiątka i w związku z tym ten drugi przypomniał mu, że kiedy kończył lat pięćdziesiąt zaplanowali jego pogrzeb. Ustalili, że będą pobierali opłaty za udział w ceremonii. Za możliwość poniesienia trumny, kwiatów, zdjęcia zmarłego, czy poduszki z medalami... To ostatnie będzie najdroższe, lecz jak się okazuje, nadal niemożliwe do zrealizowania, ponieważ minęło dziesięć lat, a medali, jak nie było, tak nie ma;)
Żartowanie z tego tematu, w moim odczuciu, jest dużo bardziej prawdziwie, niż większość z tego, co faktycznie towarzyszy polskim pogrzebom. Raz w życiu byłam na pogrzebie, który zdawał mi się być bliski prawdzie o osobie, która odeszła, z pominięciem kościelnego i cmentarnego ceremoniału, rzecz jasna. Spotkaliśmy się już po wszystkim w mieszkaniu zmarłej i... wspominaliśmy jej poczucie humoru, jej żarty, jej wigor i radość z życia. Wypiliśmy herbatę, czy mocniejszy trunek, biesiadując do późna tak, jakby wciąż była między nami.
Myślę, że była. Podobnie, jak moja mama. Czułam jej obecność przez wiele dni, tygodni, a nawet miesięcy po śmierci. I teraz, jak na to patrzę, myślę, że mimo ogromnego bólu, jaki mi wówczas towarzyszył, zrobiłam, co mogłam. Wrzuciłam post na fb, w którym napisałam o tym, że nie chciałaby stosów kwiatów, a wsparcia kogoś walczącego z chorobą nowotworową, że uwielbiała panterkę i, jak ktoś ma coś w ten wzór, niech koniecznie nałoży na tę okoliczność. Chciałam jeszcze, żeby moja zaprzyjaźniona skrzypaczka zagrała "Ave Maria" w kościele (bo mama uwielbiała ten utwór), a nad grobem "What's up" 4NonBlondes. I znajoma się zgodziła, ale życie pokrzyżowało jej i mi plany. Szkoda, to zbliżyłoby nas wszystkich do prawdy o mojej mamie...
Ale dobrze, że kwiatów nie było zbyt wiele i panterka, choć nie masowo, lecz była widocznie obecna zarówno w kościele, jak i w chwili pochówku. Tylko łez nijak nie potrafiłam powtrzymać. Gdyby to mi się udało, krzyknęłabym: "Przestańcie się mazać, mama nie chciałaby waszych łez. Powiedziałaby, że była gotowa, a wy weźcie się za jakąś robotę i żyjcie do cholery, póki macie jeszcze czas!"***
Żegnaj, Marcinie. Na cmentarzu nie zagrali Ci Ironów, ale ja i Tomek wieczorem przesłuchaliśmy całą płytę wspominając Ciebie. Wypiliśmy też coś na gorąco i na zimno i pośmialiśmy się i powzruszaliśmy. Ten rozdział zakończył się zbyt szybko, ale na zawsze pozostanie w naszej pamięci***
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=bePCRKGUwAY&ab_channel=IronMaiden-Topic
10 lutego 2025r.