Urodziłam się podszyta powojennym lękiem. Słuchałam opowieści babcinych z czasów wojny, prababcia też wspominała co nieco, dziadek dużo rzadziej. Już jako dziecko miałam zaprogramowany strach przed tym, że ktoś wtargnie do mojego domu i przerwie bezprawnie nić życia, nić codzienności, jaką zechcę wieść. W wieku nastu lat, usłyszałam od przyjaciółki, żebym się nie bała, bo, jeśli faktycznie wojna się zacznie, to będziemy obie biegały z kałachami i nie damy się. Rozbawiła mnie tą wizją i przeraziła jeszcze bardziej. Trzy lata temu, moja mama umierała na śmiertelną chorobę, a ja zbierałam dary dla wojennych uchodźców i zamiast skupiać na uwagę na mamie, czerpać z naszych wspólnych, ostatnich tygodni i miesięcy, śledziłam newsy w Internecie. Budziłam się i zasypiałam bojąc się o życie swoich najbliższych i własne...

Do dupy z tym! Tyle powiem. Wojna zawsze jawiła mi się jako jeden z największych przejawów ludzkiej głupoty. Jako popis siły i okrucieństwa, a w isotocie demonstracja niewyobrażalnej słabości. Bo tylko człowiek słaby atakuje, chwyta za śmiertelny oręż. Tylko człowiek słaby, zamiast poszukiwania rozwiązań służących obu stronom, zamyka usta stojącym po drugiej stronie, dążąc do tego, aby wyłącznie jego zdanie było słyszalne.

Wczoraj wyświetlił mi się post z tekstem na temat narcyzów i kłótni z nimi. A w zasadzie na temat tego, że kłótnia z narcyzem nie ma najmniejszego sensu. Bo narcyz nie przyjmie twojej perspektywy, nie przyzna się do błędu, nie będzie ciebie słuchał. Narcyz sprawi, że poczujesz się "nicniewarty". Tak obróci sens twoich słów, abyś uwierzyła/uwierzył, że to ty jesteś winna/winny. I nie poczuje skruchy, autorefleksja nie przyjdzie z czasem. Dlatego próba dochodzenia racji w przypadku relacji z narcyzem, przypomina walenie głową w mur, czy rzucanie grochem o ścianę. 

I teraz, uwzględniając, że spora część z tych, którym wojna jest w smak, należy do niechlubnej narcyziej "nacji", czy innej grupy osób poplątanych życiowo, budujących własne istnienie na umniejszaniu innych, co możemy zrobić my - dodatkowo, nie mający zupełnie wpływu na decyzje podejmowane na szczytach władzy? 

Żyć w lęku? Budzić się i zasypiać ze strachem, że to może już, dziś, albo tuż tuż? Czytać newsy, słuchać wiadomości, szacować i dywagować? Budować schrony, zmieniać miejsce zamieszkania? Wpadać w panikę?

Nie, po stoktoć NIE! Dlaczego? Bo im w to graj. Bo ten, kto szerzy wojnę i cierpienie karmi się naszym lękiem, pierwotnym strachem, jaki w nas budzi. Nawet jeśli jest setki kilometrów od nas, nawet jeśli pozornie nie mamy z nim nic wspólnego, nasze czarne myśli szybują w jego stronę, dokarmiając i nakręcając go, sprawiając, że znajduje poparcie dla własnych czynów. 

Tak to czuję, takiej energii nie chcę dłużej generować. Dlatego milczę, kiedy słyszę rozmowy w tym temacie. Czytam i słucham, jak najmniej i staram się więcej i częściej uśmiechać, wbrew i pomimo, dla przeciwwagi. Nie pozwolę ponownie zamknąć się w klatce myśli zrodzonych z przerażenia i niepewności. Nie pozwolę, by moje działania, bym cała ja oscylowała dookoła czarnej otchłani, w której nie ma miejsca na nadzieję. Nie pozwolę, by przez to umknęły mi kolejne chwile do przeżycia, do zapamiętania. Chcę być ponad tym, chcę być pomimo tego, radosna i spokojna. Tyle mogę zrobić. Dla siebie i dla tych, którzy blisko mnie.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=sP-ub5wF-_0&ab_channel=BethHart

19 lutego 2025r.