Patrzę w lustro i widzę zajebiście piękną kobietę, osobę, człowieka, a potem ktoś chwyta za telefon, za aparat i robi mi zdjęcie. Nijak nie potrafię się ustawić i wychodzę znowu „niepiękna”, „nijaka”, „nie ja” po prostu!

Czytałam ostatnio o kolejnej kampanii mającej na celu zachęcanie kobiet, czy też zapraszanie ich do pokochania siebie… bezwarunkowo. Kobieta będąca jej ambasadorką zachęcała do robienia sobie selfie i dzielenia się ze światem tym pierwszym, jakie by nie było. Czyli, nie poprawiamy, nie wybieramy najlepszego naszym zdaniem, tylko robimy – cyk i wrzucamy – myk;)

No i zadałam sobie pytanie: „Czy ja potrafię tak zrobić? Czy chcę?”. Stanęłam przodem do okna, wyciągnęłam telefon przed siebie, ustawiłam się, zrobiłam uśmiechniętą minkę i „cyk”. Od razu, z uśmiechem na twarzy i mega pozytywnym nastawieniem, otwieram tę fotkę i… no fucking way! Tego na pewno nie wrzucę. Przecież wyciągnęło mi pół twarzy w bok, rozciągnęło policzka i doświetliło drugi podbródek, odwracając zupełnie uwagę od tego, jak wyglądam w istocie! Jeszcze raz.

Zmieniłam położenie. Stanęłam na innym tle, w innym świetle - widocznie w tamtym miejscu światła było zanadto - uśmiechnęłam się, tak naturalnie i bez przesady, i „cyk”. Otwieram swe dzieło, patrzę i „nosz k… mać!”, jakieś koślawe oko mi wyszło! Zupełnie jakby jedno było sporo mniejsze od drugiego (a nie jest), no i te włosy… trzeba było je przeczesać przed, bo coś mi tu dziwacznie sterczy, jakby jakaś ptaszyna planowała tam gniazdować. Nic z tego!

Dobra, kilka głębokich wdechów i porządnych, długich wydechów, zmiana pozycji, raz jeszcze, i próbujemy! O tych dwóch, wcześniejszych próbach (bo tak należy je nazwać) zapomnijmy, teraz na pewno będzie git i ja nie będę miała zupełnie problemu z publikacją, co by nie wyszło! Włosy przeczesałam ręką, wysunęłam jeden kosmyk zza ucha – o! tak zdecydowanie lepiej – podniosłam rękę nieco wyżej (po co epatować drugim podbródkiem?) i „cyk”. Lekko już zniecierpliwiona faktem, że trwa to jednak zbyt długo, otwieram efekt mojego „nie przejmowania się wyglądem” i…

… wychodzę na dwór. Przecież miałam to zrobić już piętnaście minut temu! Zaraz zamkną mi bibliotekę, do której nie mogę dojść od dwóch miesięcy. A zdjęcie? Nie myślmy teraz o tym. Jestem w bibliotece, oddaję książki, płacę karę (na szczęście groszowe sprawy), przepraszam i żartuję, że mało brakowało, a dziś znowu bym nie dotarła, żegnam się i wychodzę. Idę schodami w dół, zatrzymuję się na chwilę, wyciągam telefon, bez poprawiania włosów, ustawiania się i kręcenia w poszukiwaniu najlepszego światła, cykam fotkę. Chowam telefon do kieszeni, wychodzę przed budynek.

Po kilkunastu minutach, otwieram galerię. Pierwsze wrażenie: „to ja”. Drugie: „to naprawdę ja!”. Trzecie: „nie usuwam, wykorzystam w poście”.

Pewnie to zbieg okoliczności, że akurat to nieustawiane, niewystarane wyszło, według mnie, dobrze. A może, im mniejszą wagę przykładamy do tego, jak wyjdziemy na zdjęciu, tym prawdziwsi na nim jesteśmy? I może ta prawda jest łatwiejsza do przyjęcia, niż ustawienia pod teoretycznie najlepszym kątem i z najlepszym możliwym uśmiechem? A może ta prawda, przysłania to, czego nie akceptujemy w swoim wyglądzie? Niejako wychodzi na pierwszy plan i zamiast napiętej twarzy, skupionej na stawaniu się najlepszą wersją samej siebie, widzimy ją – tę prawdę o sobie, i to ona nas urzeka.

Nie wiem, nie jestem pewna, pytać nie przestaję. I pewnie sporo wody musi jeszcze upłynąć, bym całkowicie zdystansowała się do własnego wizerunku na zdjęciach. Bym patrzyła na siebie tak, jak pragnę i posiadła raz na zawsze, samoakceptację do jakiej dążę. Ale jestem już na dobrej drodze, nieprawdaż? I tej myśli się trzymajmy, czy też, tą myślą się napędzajmy;) Ja i ona - ta, która kasuje "nieudane" fotki:P

Zamiast muzyczki do Kawki, tym razem nagranie i moje o sprawach różnych opowiadanie;):
https://www.youtube.com/watch?v=o2wC0gYo8z0&ab_channel=KatarzynaSzczepaniak

A fotka? Wrzucę ją razem z linkiem do tego wpisu na swoją stronę fb. Niech będzieJ

6 kwietnia 2025r.