Pierwszego maja 2025 wyruszyliśmy w kierunku Przemyśla, ja i Tomek. Wieczorem mieliśmy tam zagrać koncert otwierający majówkowy cykl wydarzeń w najpopularniejszym pubie przy przemyskim rynku. Sama radość, ale także czas na rozmowy, na które czasem brakuje przestrzeni w codziennym zabieganiu. A także na wspomnienia, którym oddaliśmy się podczas podróży.

Weekend majowy, mniej więcej od dnia, w którym skończyłam osiemnaście lat, kojarzył mi się z jednym - z czasem spędzonym wraz z rodzicami i rodzeństwem nad jeziorem Łukcze, gdzie kilka miesięcy wcześniej znaleźliśmy "nasze miejsce", a chwilę później, sfinalizowaliśmy zakup działki rekreacyjnej.

Stał na niej dom, wybudowany do połowy, rosło kilka drzew, a za płotem mały lasek, na niezagospodarowanej działce sąsiadującej z naszą, upiększał przestrzeń. W rogu działki, najbardziej oddalonym od bramy wjazdowej, tuż pod jednym z nielicznych drzew, czy też obok niego, stał drewniany kibelek, typu "wygódka". No i nic ponadto, prócz odkrytej przestrzeni, będącej obietnicą i zapewnieniem niezłej smażalni w okresie letnim.

Ale byliśmy tam my i nasz zapał do szybkiego adoptowania tego miejsca dla własnych potrzeb. Poszły w ruch namioty, a chwilę później, czy też równolegle, ruszyły poszukiwania przyczepy samochodowej, którą na tejże działeczce można by było ustawić. Na początku była to mała przyczepka, w której ledwie mieściły się cztery osoby, pożyczona od rodziców dziewczyny mojego brata. Ale niedługo potem rodzice kupili dużo większą, niemal "luksusową", w której i dookoła której, na dobre rozkręciło się nasze działkowe życie.

Prowizoryczne stanowisko kuchenne, beczka z wodą zamontowana wysoko na stelażu - służąca nam za prysznic, oraz działkowy pawilon, a pod nim stół i krzesła, parasol na środku placu i przedsionek zamontowany na obudowie przyczepy, zamykający jeden z jej boków i jednocześnie powiększający nasz "życiowy obszar". Tak powstała nasza wspólna, wakacyjna przestrzeń i choć z początku była prymitywna, szybko stała się źródłem wielu zwariowanych, roześmianych spotkań i pięknych wspomnień.

I właśnie te wspmnienia obudziły się w nas kilka dni temu, podczas podróży autem do Przemyśla, przywołując na naszych twarzach szerokie uśmiechy i budząc lekką melancholię. Jak to skwitowaliśmy wspólnie, teraz jest fajnie, ale wtedy też fajnie było i trochę tęskno nam do tamtego czasu. Zwłaszcza do wspólnych wypraw do pobliskiego baru, czy nad jezioro, gdzie obowiązkowo, każdego roku, otwieraliśmy majówkę wspólną kąpielą, niezależnie od chłodu majowych wieczorów, czy też temperatury wody niezagrzanej jeszcze po niedawnej zimie.

Wbiegaliśmy do wody prosto z plaży, na trzy-czte-ry, z głośnym, radosnym okrzykiem, a potem krzyczeliśmy jeszcze głośniej, serwując własnym ciałom niezłe wczesnowiosenne morsowanko. Ta pierwsza kąpiel, z wiadomych względów, nie była zbyt długa, acz niezwykle orzeźwiająca i poprawiająca nam nastroje. Wracaliśmy z mokrymi gaciami w dłoniach, na bosaka, zahaczając o sklep, albo budkę z piwem znajdującą się po drodze. Po powrocie na działkę, przebrani w suche ubrania, siadaliśmy dookoła ogniska, którego palenie wówczas nie budziło najmniejszych "kontrowersji" i dawało nam tak upragnione przed wejściem do namiotu i zamknięciem się w zimnych śpiworach, czy też wsunięciem pod wychłodzoną kołdrę na przyczepowym posłaniu, ciepło.

Nieraz nie chciało nam się zupełnie odchodzić od ogniska. Zwłaszcza, gdy temperatury nocą były tak niskie, że rzodkiewki stojące na stole, tuż obok przyczepy, przy której rodzicie biesiadowali ze znajomymi, przymardzały do plastikowej miseczki:/

Były też wyprawy do lasu po drewno, tuż przed rozpaleniem ogniska, a nieraz i w trakcie jego trwania, kiedy zabrakło nam "paliwa". Teraz trudno to sobie wyobrazić, ale wówczas wyciąganie konarów i gałęzi leżących pomiędzy drzewami w pobliskim lesie i ciągnięcie ich kilkaset metrów alejkami między działkami, nikogo nie dziwiło, nie szokowało, czy też nie prowokowało do zaczepek, lub zgłaszania sprawy adekwatnym służbom. Można śmiało rzec, że wówczas był to zwyczajowy, niemal masowy proceder, a mimo to lasy przetrwały... Służby państwowe, czy inne urzędnicze i deweloperskie zakusy, wyrządzają lasom o wiele większą krzywdę, niż letnie ogniska na działkach rekreacyjnych.

Nie tylko chłód poza kręgiem ognia bywał uciążliwy, poranki po majowych nocach także bywały ciężkie. Czasem słońce tak przygrzewało, że nawet w te majowe weekendy ciężko było wytrzymać w namiocie nie wypełzawszy na trawnik, czy też nie wyrzucawszy na zewnątrz spragnionych chłodu stóp, czy innej części ciała. W nocy hebel, rano gorąc, ale i to miało swój urok. Podobnie, jak ciągnięcie zapałek, z porządnym dreszczykiem emocji, kiedy trzeba było załadować zawartość dołu pod wygódką i wywieźć w miejsce, w którym mogła zostać zakopana...:P

Po powrocie do miasta, twarze mieliśmy ogorzałe od słońca i niskich, nocnych temperatur, a ciuchy przesiąknięte zapachem ziemi, wiatru i wilgoci, z którą nieraz zmagaliśmy się, kiedy padający deszcz czynił majówkę dużo bardziej mokrą, niż byśmy chcieli. Z niejaką ulgą kładliśmy się spać w ciepłe łóżka, w suchych pokojach i z łazienką tuż obok. Jednak nie cieszyło nas to zbytnio, ponieważ pozostawialiśmy za sobą bliskość natury, swobodę ciał, hartujących się w niełatwych warunkach, lecz jednak bliżej poczucia wolności i sprawczości, niż w niejednym miejskim dniu.

Pamiętam, jak nieraz kręciła mi się łezka w oku, kiedy wysiadałam z auta tuż pod blokiem i nie czułam już pod stopami ziemi wysuszonej przez wiosenne słońce, piaszczystej przez naturalnie występujące na pojezierzu lubelskim podłoże, z kępkami trawy, o którą jeszcze długo potem walczyliśmy. Na szczęście mogłam mieć pewność, że lada dzień wrócimy tam i znowu poczujemy wszystko, za czym w chwili powrotu do miasta tak bardzo tęskniłam. Za tydzień, dwa, trzy, w niemal każdy z wiosennych i letnich weekendów. 

Moja Mama kochała to miejsce podobnie, jak my, albo jeszcze bardziej. Pomimo trudów, jakie zafundowało nam w pierwszych latach i wyzwań, które przed nami postawiło, tęskniła do niego w późno-jesienne i zimowe tygodnie. I kiedy tylko nadchodziły pierwsze ciepłe dni i nieco cieplejsze noce, planowała wraz z tatą "otwarcie sezonu", a nas zawsze uwzględniali w tych planach:)

W tamtym czasie nauczyłam się, co znaczy żyć bez wygód, lecz zgodnie z rytmem natury. Pokochałam to całą sobą, a nasz pierwszy wspólny wyjazd - mój i Tomka, w Bieszczady podkręcił we mnie tę miłość, która trwa nieprzerwanie po dziś dzień.

Kiedy tak wspominaliśmy ten miniony czas, w drodze do Przemyśla kilka dni temu, zrobiło mi się trochę smutno. Dotarło do mnie bowiem, że już po raz trzeci, a w zasadzie czwarty, nie jedziemy na majówkę, czy w czasie jej trwania w to nasze miejsce, choćby na jedną noc. Ścisnęło mnie w gardle na myśl, że gdyby Mama wciąż była z nami, na pewno zadzwoniłaby przed pierwszym maja z pytaniem, czy przyjedziemy i, czy damy radę zanocować, pomimo egzaminów maturalnych, które lada dzień rozpoczyna nasza młodsza córka. A my pewnie rozważylibyśmy to, przedyskutowali i na dziewiędziesiąt procent pojechalibyśmy, choćby na kilka godzin, na wspólnego grilla, rozmowy o tym co u nas, śmieszki, pogaduszki i zwyczajowe wspominki.

Życie napisało własny scenariusz i, choć nieobecność Mamy w żadnej mierze nie jest na plus, to wiele innych rzeczy owszem. Jak chociażby fakt, że wciąż jesteśmy razem, a ci, którzy mogą i chcą, spotykają się wciąż z nami i, że w naszym życiu pojawiły się nowe osóbki, z którymi z radością dzielimy czas. No i niewątplwiie pojedziemy jeszcze nieraz na majówkę, czy w inny wiosenny lub letni weekend w to miejsce, które przez wiele lat było tak wyczekaną, tak radosną i ekscytującą przestrzenią dla wspólnego bycia i doświadczania.

A Przemyśl pierwszego maja 2025 powitał nas ogromem pozytywnej energii, uśmiechów, słów i rozmów, które zapisały się w naszych głowach i sercach. Dał nam także szansę na przemiły spacer dzień po koncercie i refleksję, że wszystko płynie, jak San. Wszystko się zmienia i, choć czasem rozpaczliwie chcielibyśmy wrócić do tego, co było, nie ma to większego sensu. Ponieważ życie jest zmianą, a zmiana jest życiem. Niesie nam coraz to nowe wyzwania i możliwości przeżywania. Podobnie jak dwadzieścia kilka lat temu przyniosło nam zakup działki, otwierając tym samym nowy rozdział i stając się źródłem ogromu dobrych, wartościowych chwil, którymi nadal możemy się karmić i dzielić ich wspomnienie z tymi, którzy nam wówczas towarzyszyli. Nawet, jeśli niektórych z nich pozornie tutaj już nie ma...

4 maja 2025r.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=YoA3497UQeY&ab_channel=D%C5%BCem-Topic