W przeddzień zakończenia roku szkolnego, naszło mnie na mini-bilans. Co zadziało się w tym czasie, jakie doświadczenia wynieśliśmy z tych kilku miesięcy, poza kłębuszkami nerwów z różnego powodu i na różnych płaszczyznach? Jak czułam się ja sama, wiele już lat temu, kiedy czekałam z niecierpliwością na ten dzień?

Każde z naszych dzieci jest inne. Pewnie nie ma w tym nic dziwnego, zwykle bywa tak pośród rodzeństwa, że mimo, iż zrodzeni z tych samych rodziców, dorastający w tym samym domu, możemy i najczęściej bardzo różnimy się od siebie.

„Masz oczy, jak husky“. Tak powiedziała jedna z moich aktorek amatorek. Inna, że kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy, to była przerażona, co to za wredne babsko przyszło na spotkanie. A ja tylko byłam skupiona na tym, co wtedy mówiła... Ktoś kiedyś powiedział, że mijając mnie tuż przy hydrancie na terenie ośrodka, gdzie potem spędzaliśmy czas razem, został wręcz „porażony moim spojrzeniem”;) Miałam wtedy czternaście lat...

Gonię, gonię! Choć dziś akurat chciałabym podzielić się refleksją o działaniu bez pośpiechu, lecz z konkretną intencją. Pamiętacie mój wpis o autobusie, który odjechał przed czasem i o logicznej argumentacji, tej mistrzowskiej;)? Puenta tej odsłony moich codziennych refleksji, była, mam nadzieję czytelna: "Ja już tak mam, po prostu. A każdy z nas ma inaczej.". I czas to zaakceptować, albo przynajmniej przyjąć do wiadomości. No, ale dziś, zupełnie eksperymentalnie, postawiłam własną naturę do kąta, prosząc, by wyjątkowo, pozostała jedynie obserwatorem.

Kiedy mieszka się w mieście, nie da się uciec od życia. I nie chodzi mi nawet o nurty codzienne, pracowo-zadaniowe, wciągające nas w swoje wiry. Chodzi mi o prozaiczne poranki, które widziane oczami "nocnego marka" niejednokrotnie przybierają formę koszmaru.