Ciąg dalszy klimatów urodzinowych. Tak się składa, że czerwiec obfituje w tego typu okazje w mojej rodzinie. Zaczyna się od Dnia Dziecka, a potem leci jedno po drugim. Czasem bywało to uciążliwe, czasem robiliśmy imprezy łączone, a jeszcze innym razem część z nich była w Lublinie, część na działce rodziców nad jeziorem.

Dziś było bardzo intensywnie. Trochę stresowałam się tym dniem, ale z chwilą jego nadejścia stres ustąpił miejsca ekscytacji. Cieszyłam się, że jest ciepło i słonecznie, że nie pada deszcz, że nasza najstarsza latorośl może korzystać z tej wiosennej, niemal już letniej aury. Wyściskałam ją rano, a kiedy pojechała do szkoły, zabrałam się za ogarnianie chałupy przed wieczornym nalotem oraz przekładaniem biszkoptu.

Druga okrągła kawusia, jak się cieszęJ Cieszę się, że mimo notorycznego spóźniania się z publikacją kolejnych kawek, piszę nadal. Piszę i ustawać nie zamierzam, ani się poddawać, choć jeden felieton (bo w zasadzie są to felietony) dziennie, to trochę sporo, jak na osobę, która prócz tego ma sporo innych zajęć. Pochłonęły mnie te kawki szalenie i wyostrzyły moje zmysły na wszystko, co dookoła.

Wigilia urodzin naszej pierwszej córki. Nie sposób nie pomyśleć o tym, jak czułam się wtedy... Jak bałam się, nie wiedząc do końca, jak to całe „wypychanie maluszka na świat” będzie wyglądało. Czy podołam? Czy mała będzie zdrowa? Czy wszystko, co stanie się potem nie przygniecie mnie, nie zmieni wszelkich moich planów i dążeń.

Zwykle zaczynam sobotę od postanowienia: „dziś wreszcie odpocznę”. Oczywiście mówiąc to mam na myśli: „jak tylko zrobię wszystko, co mam do zrobienia (a lista zwykle jest bardzo długa), odpocznę”. Nieco później, jakąś godzinę po późnym zwykle śniadaniu, dzień nabiera rozpędu. Okazuje się, że do listy zadań dochodzą kolejne pozycje, kolejne podpunkty i myślniki, rozwinięcia w nawiasach i podkreślenia.