Po raz pierwszy od kilku, dni dziś rano niebo było zasnute chmurami. Ponoć padało, ale ja przeoczyłam ten deszcz, albo też zwyczajnie go przespałam. Z pewnością był to krótkotrwały i niezbyt intensywny opad, ponieważ rośliny wyglądały tak, jakby totalnie nie odczuły jego „obecności”. Nawet ucieszyłam się z pochmurnej, chłodniejszej aury. Na wieczór miałam zaplanowane wyjście z synem do kina. Niewątpliwie była to pogoda w sam raz na taką „randkę”.

W wigilię Dnia Dziecka zrobiłam sobie "ku-ku". Wróciłam do domu głodna i zmęczona, ale zamiast zabrać się za przygotowanie sobie czegoś "na ząb", zaczęłam zbierać naczynia z suszarki. Cała ja, najpierw ogarnąć przestrzeń dookoła, potem dopiero zacząć "brudzić" ją na nowo. Złapałam jedną szklankę, drugą. Obie odstawiłam do szafki. Trzecią... 

Chyba zapomniałam pochwalić naszego psa... Gdyby miał możliwość zabierania głosu, w ludzkim języku rzecz jasna, to pewnie wytknąłby mi to przeoczenie:
- Jak coś zrobię nie tak, to od razu komentarz, za komentarzem, długaśne artykuły na mój temat i inne wywody, rozwody i rozemocjonowanie. A jak jest dobrze, to już NU-DA! Nie ma o czym pisać, tak?
Choć tego nie powiedział, poczułam się zawstydzona. Dlatego teraz kilka zdań o tym, jak genialnie zachował się nasz pies.

Kontynuując temat superbohaterek i bycia "super" w ogóle, chciałabym nawiązac do mojego aktualnego samopoczucia oraz do relacji z rówieśnikami, z jakimi mierzą się nasze dzieci. Zacznijmy od samo-poczucia, czyli tego, jak czuję się sama ze sobą. Od kilku dni tak sobie. Pewnie jest to w dużej mierze zasługa hormonów, które nieubłaganie prowadzą mnie w stronę "najradośniejszych" dni w miesiącu. Może także pogody, która z jednej strony rozpieszcza, z drugiej zniechęcając mnie zupełnie do pracy "za biurkiem"? A może splotów wydarzeń i innych takich, z ostatnich miesięcy, oraz kolejnych małych porażek, które chwilowo górują nas sukcesami...

Nie ma to jak spacer po lesie na dobry początek dnia. Zwłaszcza, jeśli przez niespełna dwie godziny, spotyka się tylko jedną osobę. Nie to, żebym nie lubiła spotykać ludzi na swojej drodze, ale są takie dni, takie momenty, takie zmęczenia, które wymagają obcowania jedynie z tą częścią przyrody ożywionej, która nie pyta, nie mówi, nie oczekuje, nie zarzuca, nie krzyczy, nie szepce, nie opowiada itd. itp.