Czytam ulubione czasopismo i własnym oczom nie wierzę. Felieton za felietonem, wywiad za wywiadem i każdy niesie aż nazbyt czytelny przekaz. Że po 40-stce to już tylko równia pochyła, dopiero wtedy zaczynamy dostrzegać, że życie przemija, dopadają nas refleksje, myślimy, co jeszcze moglibyśmy zrobić ze swoim życiem, a z tyłu głowy czai się przeświadczenie, że na niewiele wystarczy nam już czasu, zdrowia i chęci. Co za bzdury?! Kto próbuje mnie przekonać, że ciężar metryki, po przekroczeniu pewnej granicy, przyćmiewa wszystko? Kto śmie rwać pióra z moich skrzydeł? Dla mnie wiek nic nie znaczy. 

Po raz kolejny władza dała nam jasny przekaz. Możemy podskakiwać i "walczyć" we własnym rozumieniu, ale nasz faktyczny wpływ na to, co się dzieje na poziomie decyzji odnośnie zagospodarowania przestrzeni jest praktycznie żaden. Co z tego, że referendum, przeprowadzone szumnie, za naprawdę ciężkie pięniądze, okazało się dawać jasną i czytelną odpowiedź: "nie, nie chcemy zabudowy górek czechowskich i proszę nam tu parkiem oczu nie mydlić, nie mieszać w głowach naszym dzieciom i nie wystawiać agresywnych billboardów stosując chwyty poniżej pasa, na zasadzie zdjęć "tak jest teraz - i pyk, fotka późną jesienią", a "tak będzie - i ciach, wypasiona wizualizacja w pełnym słońcu, podkreślającym soczystość zieleni"...? 

Nasze życie codzienne być może nie odbiega zbytnio od wielu innych. Bycie rodzicem to nie lada wyzwanie. Każdego dnia człowiek uczy się cierpliwości i... cierpliwości i... cierpliwości... Można robić plany, można się umawiać ze znajomymi, można szykować się do wyjazdów, przyjazdów, przylotów, odlotów, organizować imprezy rodzinne i za każdym razem niezmiennie przekonywać się, że dzieci owe plany mogą obrócić w niwecz. 

Dawno temu postanowiliśmy, że nie będziemy obchodzili Walentynek. Powód? Kłóciliśmy się niezwykle rzadko, ale jedna z naszych najostrzejszych kłótni przypadła właśnie w dniu Św. Walentego. Mimo to, odkąd dzieciaki wiedzą co i jak, chcąc nie chcąc Walentynki obchodzimy. Jakaś kartka z życzeniami, kwiatek, wspólne wyjście. W tym roku postanowiliśmy zrobić dzieciom smaczną obiado-kolację, włączyć im jakiś dobry film i czmyhnąć na kilka godzin do pobliskiej pizzerii. Plan, o dziwo!, udało się zrealizować. 

Napisałam ostatnio piosenkę. Urodzinową, dla Tomka. Nasz syn słuchając, jak nad nią pracujemy i chcąc ulżyć mi w trudach poszukiwania najwłaściwszego tytułu, zaproponował "Szeptem" i tak zostało. Zaczynam od słów: "Wiem, że często narzucam ci swój rytm i zazwyczaj szalone są nasze dni...". Jak bardzo, wiemy tylko my sami.

Ktoś kiedyś powiedział: "Masz coś w spojrzeniu. Coś takiego, że boję się kiedy na mnie patrzysz." Ktoś inny: "Tylko dwa razy widziałem coś takiego w czyichś oczach. Kiedyś Ci o tym opowiem. Póki co, jesteś jeszcze "uwiązana" społecznie, ale to się zmieni i wtedy...". Co? Nie chciał powiedzieć. Jeszcze ktoś wróżył mi z ręki, a właściwie oglądał moją prawą dłoń i powiedział: "Nie widziałam jeszcze takiej dłoni. Nie wiem, co to może znaczyć. To tak jakbyś żyła w dwóch równoległych światach. Może wrócisz do tego drugiego. Sama nie wiem."