Z czym dawniej kojarzył mi się Dzień Kobiet? Z kwiatami, goździkami i tulipanami, z oczekiwaniem "wyrazów szacunku i uznania" ze strony męskiego rodu, czy też usiłowaniami z ich strony, aby w tym dniu być dla nas - dziewczynek, dziewcząt i kobiet, miłymi, milszymi, jakby lepszymi niż zwykle. Dziwnie mi się ten dzień kojarzył, bo teraz czuję i myślę o nim zupełnie inaczej.

Kontynuując poprzednią Kawkę, chciałabym napisać o docenianiu. Docenianiu samego siebie, własnych dokonań, ale także ludzi, których spotykamy na swojej drodze. Doceniać powinniśmy także to, co nas wyróżnia, czyniąc wyjąkowymi i niepowtarzalnymi. Tylko, jak doceniać się za notoryczne zapominanie o datach urodzin i innych ważnych świąt? Świąt ważnych dla tych, którzy są ważni dla nas...

Dumałyśmy dzisiaj nad tym, o czym jeszcze mogłybyśmy opowiedzieć ze sceny. Chciałam wspomnieć o miłości, ale nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak... banalnie. Jednak miłość ma to do siebie, że przychodzi nawet, jeśli teoretycznie jej nie zapraszamy, nie wywołujemy do tablicy. Ona po prostu jest... ponownie przejęła nad nami kontrolę.

Dziś dotarło do mnie coś, co już dawno powinno rzucić moje myślenie na właściwe tory. Wiem już doskonale, jakie powinno być moje myślenie o sobie, w kontekście wykonywanej pracy. 

Jak dobrze, że akurat dziś jest słonecznie. Słonecznie, tak beszczelnie i całkowicie. Słonecznie tak, że aż mnie oślepia. Mam na myśli to słońce od środka, które obudziło mnie wtedy, kiedy uznało to za stosowne, czyli dopiero jakoś pod wieczór...