
Z przyjemnością napiszę o tym dniu, choć niósł ze sobą także bagaż niepewności... Czy zdążymy? Czy damy radę? Czy powinniśmy ścigać się z czasem, czy raczej zrezygnować z jednego z nadchodzących wydarzeń? Koleżanka zaprosiła nas do Rossosza - piękna nazwa miejscowości, nieprawdaż? - a kilka tygodni później, na ten sam dzień i godzinę, zaprosili nas sąsiedzi ze stowarzyszenia działającego przy naszym Klubie zlokalizowanym w sąsiedztwie naszego miejsca zamieszkania...
Kurcze, miałam ten dzień spędzić w domu. Odebrać nadgodziny, wyspać się, odpocząć, nie myśleć o tylu rzeczach na raz, myśleć trochę mniej, dać sobie prawo do "niechcenia" i trochę się poobijać. Ach, jak ja się cieszyłam na ten piątek!
Wczorajszy dzień zaczęłam od wizyty u dentysty. Nie byłam tam prawie dwa lata... szybko przekonałam się, że stanowczo za długo zwlekałam. Zresztą, dzień wcześniej, tuż po pięknych i wzruszających chwilach z moim zespołem, dopadł mnie tak obezwładniający ból połowy szczęki, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zupełnie jakby moje ciało wiedziało, że kilkanaście godzin później, znajdzie się na fotelu w gabinecie stomatologicznym.
Długo szykowaliśmy się na ten występ i wcale nie było łatwo posklejać do kupy tego, co rozpadło się tuż po premierze, wymuszając na nas zmianę koncepcji. Wymuszając ją przede wszystkim na mnie. Jako instruktorka, scenarzystka i reżyserka w jednym muszę (niestety muszę...) stawiać odważnie czoła piętrzącym się, na naszej zespołowej drodze, przeszkodom.
Pozostając jeszcze przez chwilę w temacie "Matka", chciałabym zauważyć dystans, z jakim zaczynam pisać o własnej Mamie. Cieszę się, że powoli osiągam ten stan, jednak zdaję sobie sprawę, że jeszcze długa droga przede mną, i z tym także się godzę. Przyśniła mi się ostatnio, kilka dni po przeprowadzce taty oraz wprowadzeniu się nowych lokatorów do ich, a także naszego niegdyś, mieszkania. W zasadzie to nie do końca mi się przyśniła...