Zrobiliśmy sobie piękną ścianęJ To znaczy według nas ona jest piękna i to w zupełności wystarczy. Od dawna chodziła mi po głowie myśl, żeby coś zmienić w naszej sypialni. Zmienić radykalnie, albo trochę, lecz na tyle skutecznie, by energia tego miejsca była nieco inna. I nie ma to zupełnie związku z tym, co między nami.

Wczoraj świętowaliśmy naszą dwudziestą drugą rocznicę ślubu. Świętowaliśmy przez cały dzień dosyć oryginalnie, gdyż pracowaliśmy „dla wspólnego dobra”. Decyzję o tym, jak będzie wyglądał ten czas podjęliśmy przedwczoraj, kiedy to postanowiliśmy zrobić sobie prezent i zredukować stertę desek piętrzącą się od kilku tygodni w garażu, umieszczając je zgodnie z przeznaczeniem. Skąd ten pomysł? Skąd ta potrzeba???

Czwartego lipca tego roku minęły trzy lata od śmierci mojej Mamy. Kiedy choroba odbierała nam ją, kawałek po kawałku, cząstka po cząstce, ja przeżywałam katusze. Płakałam, zwijałam się z bólu, cierpiałam od nadmiaru myśli, które mnie przygniatały i… często wówczas wpatrywałam się, nieobecnym spojrzeniem, w jedną ze ścian naszego pokoju.

Na tej ścianie, jakiś rok wcześniej, położyliśmy tapetę. Ciemno-niebieską, niemal granatową, w żółto-złote trójkąty. Spodobała mi się bardzo, kiedy natrafiliśmy na nią w sklepie. Zawsze chciałam mieć taki odważny, wyrazisty akcent na jednej ze ścian własnego pokoju. I choć całkiem własnego dotychczas nie posiadam, to od kilku lat mam naszą wspólną sypialnię. Szczęśliwie zgodziliśmy się, co do trafności mojego pomysłu, a także odnośnie wyboru wyżej wspomnianej tapety. W zasadzie to Tomek wybrał ją nawet bardziej, niż ja.

Po położeniu tapety, byliśmy zachwyceni efektem. Pamiętam, jak nieraz budziłam się z uśmiechem na twarzy, zerkając na nasz „odważny, ścienny akcent”. Jednak niedługo po oczekiwanej i obopólnie chcianej zmianie, choroba mojej mamy objawiła się w całej swej „krasie” i zaczęła się dawać we znaki jej i nam wszystkim. W związku z tym kolejne dni, jeden po drugim, rozpoczynałam przepełniona lękiem i tak też je kończyłam, a zasypiając i budząc się patrzyłam na naszą wytapetowaną ścianę…

Moja mama w tamtym czasie także kilka razy spała w naszym pokoju, a w ostatnie, wspólne święta, położyła się tam tuż po wielkanocnym śniadaniu, aby chwilę odpocząć... Leżała twarzą do naszej „ozdobnej” ściany. Patrzyła na żółto-złote trójkąty i rozmyślała… o końcu pewnej relacji, o swojej chorobie i śmierci, która może nadejść niedługo, o rozczarowaniu, jakie zafundowało jej życie… W sumie to nie wiem, czy myślała o tym, ale takie emocje towarzyszą mi, kiedy wyobrażam sobie tamten dzień i tamtą sytuację.

Starałam się odczarować naszą ścianę i leżącą na niej tapetę. Wieszałam na niej różne rzeczy, postawiłam kwiatka i próbowałam się uśmiechać wbrew mrocznym skojarzeniom, ilekroć zatrzymywało się na niej moje spojrzenie. Wszystko na nic. Niemal za każdym razem, kiedy napotykał na nią mój wzrok, stawały mi przed oczami tamte dni i towarzyszące im sceny z koszmarnego czasu w życiu jednej z najbliższych mi osób. Dlatego wpadliśmy na pomysł radykalnej zmiany, a w zasadzie ja na niego wpadłam:P

Zawsze chciałam mieć drewniany dom. Kiedy szykowaliśmy się do budowy, niejednokrotnie inicjowałam rozmowy na ten temat. Pytałam: „Czy to na pewno niemożliwe?”, „Czy w istocie to jest nienajlepszy pomysł?”, a Tomek słuchał, rozważał i odpowiadał za każdym razem podobnie: „Nie jest to niemożliwe, ale z pewnością dużo bardziej kosztowne i niosące ze sobą różne konsekwencje, jak chociażby konieczność impregnowania drewna raz na jakiś czas, jeśli zdecydujemy się nie przykrywać go tynkiem, a pewnie tak będzie.” Przyjmowałam te argumenty, choć nie bez żalu, i próbowałam nastawić się pozytywnie do wizji domu, który stanowił łatwiejszą i tańszą opcję.

I taki ostatecznie powstał dając nam przestrzeń, którą pokochaliśmy, lecz we mnie pozostał sentyment do domu z drewna. Dlatego, ilekroć wyjeżdżamy na wspólne, wakacyjne, czy feryjne, wyjazdy, czerpię szczególną przyjemność z czasu spędzanego w drewnianych domkach.

Jedna ściana w sypialni pokryta drewnem, to w pewnym sensie substytut realizacji marzenia, które towarzyszyło mi przez lata. To jakby przedsmak wakacyjnego czasu, czy zimowych wieczorów w drewnianych domkach znajdujących się w pięknych okolicznościach przyrody. To także zmiana, jakiej od dawna potrzebowałam…

Czwartego lipca minęły trzy lata od śmierci mojej mamy. Piątego lipca dwadzieścia dwa od dnia naszego ślubu, a dziś, czyli szóstego, po raz pierwszy, od dłuższego czasu, tuż po przebudzeniu przywitałam jedną ze ścian naszej sypialni z uśmiechem i satysfakcją. A także z pewnością, że zmiana, jaką postanowiłam wprowadzić, przyniosła oczekiwany efekt. Nie tylko ulgę i lżejsze emocje, ale także dużo większą harmonię we wnętrzu, które mam przyjemność dzielić z Tomkiem. W moim wnętrzuJ

6 lipca 2025r.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=tuhTbtTfjdk&ab_channel=WolnaGrupaBukowina-Topic