Wigilia urodzin naszej pierwszej córki. Nie sposób nie pomyśleć o tym, jak czułam się wtedy... Jak bałam się, nie wiedząc do końca, jak to całe „wypychanie maluszka na świat” będzie wyglądało. Czy podołam? Czy mała będzie zdrowa? Czy wszystko, co stanie się potem nie przygniecie mnie, nie zmieni wszelkich moich planów i dążeń.

Druga okrągła kawusia, jak się cieszęJ Cieszę się, że mimo notorycznego spóźniania się z publikacją kolejnych kawek, piszę nadal. Piszę i ustawać nie zamierzam, ani się poddawać, choć jeden felieton (bo w zasadzie są to felietony) dziennie, to trochę sporo, jak na osobę, która prócz tego ma sporo innych zajęć. Pochłonęły mnie te kawki szalenie i wyostrzyły moje zmysły na wszystko, co dookoła.

Po raz pierwszy od kilku, dni dziś rano niebo było zasnute chmurami. Ponoć padało, ale ja przeoczyłam ten deszcz, albo też zwyczajnie go przespałam. Z pewnością był to krótkotrwały i niezbyt intensywny opad, ponieważ rośliny wyglądały tak, jakby totalnie nie odczuły jego „obecności”. Nawet ucieszyłam się z pochmurnej, chłodniejszej aury. Na wieczór miałam zaplanowane wyjście z synem do kina. Niewątpliwie była to pogoda w sam raz na taką „randkę”.

Zwykle zaczynam sobotę od postanowienia: „dziś wreszcie odpocznę”. Oczywiście mówiąc to mam na myśli: „jak tylko zrobię wszystko, co mam do zrobienia (a lista zwykle jest bardzo długa), odpocznę”. Nieco później, jakąś godzinę po późnym zwykle śniadaniu, dzień nabiera rozpędu. Okazuje się, że do listy zadań dochodzą kolejne pozycje, kolejne podpunkty i myślniki, rozwinięcia w nawiasach i podkreślenia.

W wigilię Dnia Dziecka zrobiłam sobie "ku-ku". Wróciłam do domu głodna i zmęczona, ale zamiast zabrać się za przygotowanie sobie czegoś "na ząb", zaczęłam zbierać naczynia z suszarki. Cała ja, najpierw ogarnąć przestrzeń dookoła, potem dopiero zacząć "brudzić" ją na nowo. Złapałam jedną szklankę, drugą. Obie odstawiłam do szafki. Trzecią...