Dziś będzie krócej, albo tak mi się tylko wydaje;) Ten dzień upłynął pod znakiem refleksji nad tym, z czym musi się mierzyć osoba przelewająca własne myśli na papier. Z jednej strony ma ogromne szczęście, co słyszę nieraz z zewnątrz, ponieważ potrafi nazywać uczucia i emocje oraz wyrażać je poprzez słowo pisane. Z drugiej… no właśnie.
Piątek, piąteczek, piątunio… zaczął się dosyć późno. Po pierwsze, wczoraj wieczorem odwiedziliśmy sąsiadów, po drugie, do naszych córek przyjechała przyjaciółka na nocowanie, co finalnie zakończyło się wspólnym noclegiem dziewczyn w naszym salonie.
Ciąg dalszy klimatów urodzinowych. Tak się składa, że czerwiec obfituje w tego typu okazje w mojej rodzinie. Zaczyna się od Dnia Dziecka, a potem leci jedno po drugim. Czasem bywało to uciążliwe, czasem robiliśmy imprezy łączone, a jeszcze innym razem część z nich była w Lublinie, część na działce rodziców nad jeziorem.
Urodziny mojego Taty w tamtym roku były… ech, nie będę o tym pisać. W zasadzie ich nie było. Głowy nas wszystkich zaprzątała choroba Mamy i jej pogarszający się stan, choć nikt z nas nie przypuszczał, że tak szybko i tak drastycznie nić życia zostanie przerwana. Smutny był ten dzień, jak wszystkie przed i po. Pamiętamy to doskonale i wspominamy, nie da się przed tym uciec…
Dziś było bardzo intensywnie. Trochę stresowałam się tym dniem, ale z chwilą jego nadejścia stres ustąpił miejsca ekscytacji. Cieszyłam się, że jest ciepło i słonecznie, że nie pada deszcz, że nasza najstarsza latorośl może korzystać z tej wiosennej, niemal już letniej aury. Wyściskałam ją rano, a kiedy pojechała do szkoły, zabrałam się za ogarnianie chałupy przed wieczornym nalotem oraz przekładaniem biszkoptu.