Lubię oglądać programy, których bohaterami są ludzie rozpoczynający życie od nowa poza swoim dotychczasowym miejscem zamieszkania. Może wynika to z mojej ukrytej, lecz wciąż obecnej, potrzeby ucieczki? Miewam chwile, w których to właśnie ona wydaje mi się być najlepszym rozwiązaniem. Jakby to było, spakować bagaż podręczny i wyjechać do obcego kraju, wejść w cudzą kulturę i realia, zaszyć się gdzieś tam i obserwować i czerpać i łapać oddech od wszystkiego, co stawało się moim udziałem przez całe, dotychczasowe życie?

Stresujemy się, jeśli dziecko w drodze ze szkoły do domu nie odbiera telefonu. Wpadamy w szał, kiedy ta "cisza w eterze" trwa pół godziny, godzinę i dłużej. Zaczynamy rozważać telefony do koleżanek i kolegów, nauczycieli, a może nawet na pogotowie... w akcie desperacji. Jak to, "nie odbiera"? Przecież ma przy sobie telefon! Może się rozładował... nie, niemożliwe, zawsze dba o to, żeby był naładowany. O matko! A może ktoś mu, albo jej ten telefon ukradł?!

Byliśmy wczoraj u znajomych. Takich dawno niewidzianych, ale na tyle serdecznych, że upływ czasu nie miał najmniejszego znaczenia. Czasu od ostatniego spotkania, rzecz jasna. Nikt z nas nie oczekiwał ciągłego kontaktu, a jednocześnie ten kontakt był nieustannie. Jakiś czas temu, w pełni dotarło do mnie, że, aby być czyimś przyjacielem, nie trzeba być przy tym kimś z określoną częstotliwością. Wystarczy po prostu BYĆ i, od czasu do czasu, posyłać ciepłe myśli we właściwą stronę.

Kiedy, w poprzedniej Kawce, pisałam o telepatycznym związku dusz i telefonach, które dzwoniły tuż po tym, jak wysłałam jedną z moich intuicyjnych myśli, dotarło do mnie, że wtedy, kiedy ja byłam w liceum, moje bliższe i dalsze otoczenie nie znało jeszcze, a już na pewno nie używało, telefonów komórkowych. Co to oznaczało w praktyce? Jak ktoś do mnie dzwonił, a ja w tym czasie byłam w sklepie, to byłam w sklepie, a ktoś dzwonił nie otrzymując odpowiedzi. Nawet nie miał jak zostawić mi wiadomości! Dopóki w mieszkaniu nie pojawiła się automatyczna sekretarka. To dopiero było coś!

Męczy mnie czasem ciągłe bycie w drodze. W drodze do samej siebie, do prawdziwszej mnie, do takiej mnie, którą zaakceptuję w stopniu gwarantującym mi spokojne reakcje na wszystko, co mnie spotyka, bądź nabędę dzięki niej umiejętność wybaczania sobie, drobnych i nieco bardziej znaczących, potknięć. W drodze do własnej niepodległości?