Byłam dziś w taniej odzieży. Nic nadzwyczajnego. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Jednak coś, a raczej ktoś, zdecydowanie przyciągnął moją uwagę, odwracając ją nieco od ciuszków kuszących mnie z każdej strony. Konkretnie, była to ekspedientka, pewna bluzka i nasza krótka wymiana zdań tuż przed "wyrokiem". 

Ja to ta, którą mijasz w drodze do domu, albo z, biegnącą na autobus. Z mniejszą lub większą determinacją, ale jednak. Dziś pomyślałam, że to taki bieg w chodzie, czy chód w biegu, jak zwał tak zwał, biegam nawet, kiedy teoretycznie mam jeszcze dostatecznie dużo czasu, aby zdążyć na przystanek przed planowanym przyjazdem autobusu. Dla sportu? Nie, dla pewności, że kierowca ponownie nie zrobi mnie w chlusta i nie odjedzie przed czasem, co niestety kilkakrotnie już miało miejsce.

Ponoć każdy rodzic zachowuje się tak samo, kiedy dziecko zaczyna awanturować się w sklepie. Łapie je za ramię i każe się uspokoić, ewentualnie syczy z zaciśniętymi zębami: "spokój!". Ponoć... ponieważ wedle jednej z osób pracujących w markecie, z którą miałam okazję rozmawiać, oraz wielu dorosłych, którzy, w swej bezradności, właśnie tak zwykli postępować.

"Kiedy ktoś zaczyna zdanie od słowa "nie" i neguje to, co ma do powiedzenia, to właściwie to, co mówi, znajduje się po tym "nie"." Cytat pochodzi z książki "Toksyczne relacje", której autorem jest Bernardo Stameteas. Dziś znowu wpadła mi w ręce.

Jak to jest z tym "malowaniem się"? Kobiecym i nie tylko. Kiedyś nie robiłam tego zupełnie, potem jedynie rzęsy zarzucałam niebieskościami, nieco później wkroczyły czernie i pierwsze cienie do powiek. Koleżanka mojej przyjaciółki, na jednej z imprez, wyskubała mi brwi (z czym zmagam się po dziś dzień), a potem pokazała, jak nakładać cienie, tak bardziej "profesjonalnie", co do dziś stosuję.